Bieszczady - 2000.04.29 - 05.02

Dzień pierwszy:
Ustrzyki Górne - Wołosate - Rozsypaniec - Halicz - Tarnica - Ustrzyki Górne

Dzień drugi:
Chmiel - Chrewt - Polana - Otryt - Chmiel

Dzień trzeci:
Chrewt - Grabiska - Stożek - Teleśnica Oszwarowa - Daszówka - Bukowina - Wola Sokołowa - Czarna - Polana - Chrewt
 

Wyjazd w Bieszczady planowaliśmy od dawna.  Ale jak zwykle pojechaliśmy bez przygotowania. Wykorzystaliśmy długi majowy weekend (29.IV-2.V.2000). 
Okazało się, że nie tylko my mieliśmy taki pomysł i o noclegu można tylko pomarzyć. Wszystko zajęte, lub zarezerwowane.

Zamiast więc szukać noclegu pojechaliśmy w góry, wychodząc z założenia, że równie dobrze martwić o nocleg można się wieczorem.

W czasie tej wyprawy przejechaliśmy trzy trasy. Pogoda nam dopisywała, i jak na wiosnę w górach była wyśmienita. Na zasadzie kontrastów próbowaliśmy kąpieli w sanie i mogliśmy lepić bałwany pod Tarnicą

Dzień pierwszy:  Ustrzyki Górne - Wołosate - Rozsypaniec - Halicz - Tarnica - Ustrzyki Górne

Pierwszy dzień przewidywał jedynie (!!!) wjazd (wejście) na Tarnicę od  strony Rozsypańca i Halicza. Podjazd do granicy państwa, w połowie drogi na Rozsypaniec, dało się jeszcze wytrzymać, a później już tylko to co tygrysy lubią najbardziej, czyli wnoszenie roweru na własnych plecach.  W połowie podjazdu spotkaliśmy Landrovera GOPR z panem, który uświadomił nam, że jesteśmy w Parku Narodowym, w którym jazda na rowerach jest zabroniona. Biorąc pod uwagę późniejsze nasze dokonania nie złamaliśmy prawa - my na rowerach prawie nie jeździliśmy, cały czas je nosząc. Nieliczne kawałki, które dało się jechać przyprawiały o zawrót głowy, bowiem widoki i stromizny są oszałamiające. 

Gorąco było, jak na początek maja okropnie, ale pod Tarnicą szczęki nam opadły - półmetrowe zaspy śniegu, można by jeździć na sankach. Widok gości w krótki spodenkach, brnących po kolana w śniegu z rowerami na plecach pozostaje w pamięci na długo.

Zjeżdżając (znosząc) rowery spotkaliśmy tych samych turystów, którzy wchodzili z nami na Rozsypaniec. Uwagi typu "Chyba bardzo lubicie swoje rowery, skoro je tak wszędzie nosicie" skwitowaliśmy milczeniem. Niestety uduszenie złośliwego turysty jest karalne.

Zjechawszy w końcu do Ustrzyk Górnych zabraliśmy się do szukania noclegu.  Po dwóch godzinach szukania cudem znaleźliśmy nocleg w gospodarstwie agroturystycznym ... nad Sanem. Okazało się , że w momencie gdy podjeżdżaliśmy pod dom właścicielka odebrała telefon, że goście do zarezerwowanego pokoju z niego rezygnują. Gospodyni patrzała na nas podejrzanie, bowiem trzech facetów, którzy po zjedzeniu kolacji i wypiciu jednego piwka idą o 21.00 spać, muszą budzić podejrzenia.

Dzień drugi: CHmiel - Chrewt - Polana - Otryt - Chmiel

Wsiadając rano na rowery, doszliśmy do wniosku, że tym razem trzeba trochę pojeździć, i wybraliśmy się drogą wiodącą tuż przy Sanie. Droga niby asfaltowa (tak mniej więcej co 5 m. troszeczkę asfaltu), malowniczo prowadzi to przy samej rzece, to wznosi się na zbocza, skąd widoki są przepiękne. Próby kąpieli w rzece zakończyły się niepowodzeniem. 

Niestety, po kilkunastu kilometrach San wpada do Soliny, a my skręcamy na drogę wiodącą przez Chrewt do Polany. Pod górę, asfaltem i bardzo dużo samochodów. Nieciekawie, oprócz usytuowanych przy drodze palenisk smolarzy, wypalających węgiel drzewny. 

W Polanie skręcamy na dróżkę wiodącą na pasmo Otrytu. Od razu lepiej. Co prawda ostro pod górę, ale cisza i spokój. Dojechawszy na przełęcz ... mamy do wyboru jechać dalej drogą, która wiedzie mniej więcej w połowie szczytów, lub też jechać szlakiem wiodącym szczytami. Oczywiście znowu opanowała nas głupawka i pojechaliśmy szczytami. Dodam, że było po 18.00. Gdy zrobiło się ok. 19.30, a my byłiśmy w 1/3 drogo do schroniska kończącego pasmo Otrytu (Chata Socjologa) doszliśmy do jeszcze mądrzejszego wniosku, że pojedziemy na skróty, czyli zjedziemy z pasma Otrytu w prawo do drogi prowadzące dołem, którą nawet po ciemku trafimy na nocleg. Na mapie wyglądało to wszystko ślicznie, niecały centymetr, i nawet nie stromo. Rzeczywistość była zupełnie inna. Gąszcz nieprzebyty (w końcu park narodowy), stromizna okropna i do tego coraz ciemniej.

Przeprawa była jak przez dżunglę nad Amazonką. Po godzinie udało nam się zejść na drogę u podnóża góry, ale ponoć do tej pory niedźwiedzie i jelenie nie mogą dojść do siebie.

Dzień trzeci: Chrewt - Grabiska - Stożek - Teleśnica Oszwarowa - Daszówka - Bukowina - Wola Sokołowa - Czarna - Polana - Chrewt 

Po spakowaniu i wyprowadzeniu się z noclegu, pojechaliśmy do Chrewtu, gdzie na parkingu przed ośrodkiem zostawiliśmy samochód, i pojechaliśmy na szlak ... prowadzący do Teleśnicy Oszwarowej . Bardzo przyjemna droga. Dojechawszy do wsi bardzo stromym zjazdem (na początku zjazdu spotkaliśmy starszych państwo na składaczkach z przerzutkami; jak oni tam wjechali - tego nie wie nikt)  skręciliśmy w prawo w kierunku na Daszówkę . Drogą oznaczoną jako polna droga, a wyglądającą jak czołgowisko pojechaliśmy do wsi o nazwie Bukowina i stamtąd przez już nie istniejące wsie (na mapie jeszcze są oznaczone np. Wola Sokołowska) dojechaliśmy do Czarnej. Te nie istniejące już wsie wprowadzają niezłe zamieszanie. Na początku wyglądało na to że się zgubiliśmy, dopiero gdy zauważyliśmy na jednej z górek na stoku stare, zapuszczone sady i resztki płotów zorientowaliśmy się co jest grane. Po dojechaniu do Czarnej, korzystając z przewodnika rowerowego po bieszczadach, chcieliśmy jechać trasą rowerową (z tego przewodnika) na Chrewt . Ale okazało się, że jej nie możemy znaleźć. Nawet miejscowi chłopcy na motorynkach nie potrafili na wskazać odpowiedniej ścieżki, więc zrezygnowaliśmy, i drogą  asfaltową pojechaliśmy do Chrewtu. Po upiornym, 12 km. podjeździe, zjazd do Chrewtu przez Polanę przeszedł wszelkie oczekiwania. Prędkość pow. 60 km/h i zakręty o 180 st. Kapitalnie, pod warunkiem, że nie zatrzyma się przed wami na zakręcie  np. łada samara i nie otworzy drzwi, jak to zdarzyło się Michałowi.

Po zjeździe troszkę po płaskim i koniec wycieczki, bo to już Chrewt.

Trasa bardzo urozmaicona, ale można ją przejechać, z wyjątkiem kilkuset metrów "czołgowiska" na drodze do nie istniejącej Bukowiny i Woli Sokołowej.

Transcarpatia 2005

Relację z wyścigu Transcarpatia 2005 napisana została w 2005 rok przez Kubę i umieszczona na oficjalnej stronie www.transcarpatia.org.

Zespół "Halo, halo Franku", czyli Ja i Michał pojawia się w tej relacji, jako że tam własnie się poznaliśmy.

Gwoli informacji dodam, że zespół "Halo, halo Franku" ukończył wyścig Transcarpatia na zaszczytnym 76 miejscu. Strat w ludziach i sprzęcie nie było (prawie :)

 

Piątek - 19 sierpnia

Kielce - Ustrzyki Dolne - 285km

Kobi (Michał Kobus - mój teamowy partner) urywa się z pracy, ja się pakuję. ...

więcej >>

Transalp 2007

To wyjazd w Alpy, prowadzący trasą najsłynniejszego wyścigu górskich rowerów. Po TC 2005 obiecaliśmy sobie, że już nie będziemy się ścigać, więc propozycja wyruszenia na trasę kilka dni po prawdziwym wyścigu była bardzo kusząca. Wyruszamy na trasę w dniu, w którym wyścig wjeżdża na metę nad jeziorem Garda we Włoszech. W czasie naszej wyprawy spotykamy na trasie ślady przejazdu wyścigu.

image008

więcej >>

Transalp 2012

Transalp 2012 - Garmisch-Partenkirchen - Riva del Garda  (400 km, 11 100 m przewyższenia)

Wyprawa zorganizowana i prowadzona przez Tomka Pawłusiewicza z transalp.pl

IMG 0856

więcej >>