Transcarpatia 2005.08.20 - 28
Spis treści
Relację z wyścigu Transcarpatia 2005 napisana została w 2005 rok przez Kubę i umieszczona na oficjalnej stronie www.transcarpatia.org.
Zespół "Halo, halo Franku", czyli Ja i Michał pojawia się w tej relacji, jako że tam własnie się poznaliśmy.
Gwoli informacji dodam, że zespół "Halo, halo Franku" ukończył wyścig Transcarpatia na zaszczytnym 76 miejscu. Strat w ludziach i sprzęcie nie było (prawie :)
Piątek - 19 sierpnia
Kielce - Ustrzyki Dolne - 285km
Kobi (Michał Kobus - mój teamowy partner) urywa się z pracy, ja się pakuję. Sprzęt przygotowany: plecak duży, plecak na rower i reszta klamotów spakowana. Do końca nie wiemy, co nas czeka. Wyjeżdżamy samochodem ok. godziny 11. W Ustrzykach jesteśmy ok. 16:45. Na miejscu pełno już maniaków podobnych do nas. W biurze dostajemy numery startowe, identyfikatory, ubezpieczenie NNW, bidony, mapy, chip do pomiaru czasu.O 20 zaczyna się odprawa. Marcin Rygielski - organizator - niby żartuje ale jednak straszy. W końcu to 441 km przez góry. Dostajemy numery komórkowe GOPR i kilka innych na wypadek nieszczęść czekających nas na trasie.
Przed budynkiem poznajemy ekipę z Myszkowa - Team Halo, Halo Franku któremu po odprawie wycinamy mały numer.
- Panowie jest sprawa, mamy od gospodarza ukraińską wódeczkę, piszecie się??? (wielkie oczy, szczęki na ziemi i totalna konsternacja)
- eeee, yyyyy.
Ubawiliśmy się po pachy widząc ich miny.
Po powrocie Nutella w bułkach i do łóżek. Jutro czeka nas ciężki dzień.
Sobota 20 sierpnia 2005 - Święto bieszczadzkiego błota
Ustrzyki Dolne - Cisna - 74km.
ETAP: 7:06:07 - 42. miejsce w kategorii Men.
Wstajemy dość wcześnie. Na śniadanie łykamy po torbie ryżu ze śmietaną, bananami i po dwie bułki z nutellą. Jestem pełny. Jedziemy na start, zdajemy plecaki do DHLa i podjeżdżamy do logowania. Jakiś koleś strasznie bredzi przez nagłośnienie. Wkoło nas pełno kolorowych cyborgów. Punktualnie o g. 10 cały peleton - ok. 350 osób - rusza z kopyta. Po kilkudziesięciu metrach skręcamy ostro w prawo i łąką wjeżdżamy pod górę. Po kilkudziesięciu metrach zaczyna się błoto. Bieszczadzkie błoto. Z rowerami na plecach, lub pchając je pod górę wspinamy się na Gramadzyń - 654m.n.p.m. Cały czas ostro pod górę w błocie po łydkę. Idąc, myślę sobie, że jeśli tak ma wyglądać cała TC to ja tego nie przeżyję. Odzywa się kolka. Za dużo zjadłem. Na szczycie sędzia z dziurkaczem zalicza nam pierwszy punkt kontrolny, po czym zaczynamy zjeżdżać w dół. Oczywiście źle. Gubiąc się tracimy jakieś 15 minut. Zjeżdżamy do miejscowości Równia po czym zaczynamy wspinaczkę pod Żukow (750m.n.p.m.). Błoto nie odpuszcza. Zakleja wszystko. Nie widzę swoich butów. Prowadząc rower tworzy się efekt bałwana. Błoto nawija się na opony i koła przestają się kręcić. Rower zaczyna ważyć chyba więcej ode mnie. Wszyscy zatrzymują się co chwila aby oczyścić rower na tyle aby dało się pchać lub jechać dalej. Do Teleśnicy Oszwarowej zjeżdżamy po ok. 2 godzinach od startu. Tempo ok. 6km/h. Ciągniemy cały czas niebieskim szlakiem pieszym. Pot zalewa mi oczy. Tętno takie że boje się patrzeć na pulsometr. Coś mi się wydaje, że umrę gdzieś po drodze i znajdą tylko kości obgryzione przez niedźwiedzie. Zaliczamy drugi punkt na szczycie Łabiska (675m.n.p.m.) po czym zjeżdżamy w dół wsi Polana. Gdy wyjeżdżamy z lasu rozciąga się przed nami piękny widok na Zatokę Potoku Czarnego Jeziora Solińskiego. Tuż przed trzecim punktem kontrolnym na którym znajduje się bufet siłując się z manetką urywam hak przerzutki. Błoto zakleja wszystko w taki sposób, że mimo uszczelnionych markowych pancerzy napęd praktycznie przestaje działać. Wymieniam w biegu hak na zapasowy (jedyny jaki jeszcze posiadam a przede mną ok. 400 km). Na punkcie najadam się pomarańczy, zalewam bidon izotonikiem i jedziemy dalej. Od bufetu zaczynają się wczasy. Szuter, asfalt. Kobi zaczyna odstawać. Bolą go plecy. Na zjazdach nie mogę się skupić bo muszę uważać aby go nie zgubić. Zjeżdża na luzie zamiast dokręcać a szutrówki są bajecznie proste technicznie. Można spokojnie jechać 60 km/h. Na podjeździe spotykamy zespół z Bukowiny Tatrzańskiej jadący na ciężkim sprzęcie. Jeden z nich jest mocno wycieńczony. Kolega z zespołu pcha go ręką pod górę. Dzielimy się z nimi batonami musli z nadzieją że choć trochę pomoże. Zaliczamy 4 punkt i 5 z którego zawracają nas na asfalt. Jesteśmy bardzo zmęczeni. Dojeżdżamy do Cisnej po 7:06:07, co daje nam 42 miejsce w kategorii MEN. Prysznic w lodowatej wodzie, mycie rowerów, kluski i spać. Więcej nie pamiętam.
http://rowery2.riwen.pl/index.php/trasy/-trasy-z-lat-wczepniejszych-mainmenu-33-33/70-transcarpatia-20050820-28#sigProGalleria4f4a229c24
- Poprzedni artykuł
- Następny artykuł »»