Transcarpatia 2005.08.20 - 28
Spis treści
Niedziela, 21 sierpnia - Anioły Duszatyna.
Cisna-Wisłok Wielki - 49km.
ETAP: 5:50:07 - 50 miejsce w kategorii Men.
Etap, którego najbardziej się boję - niesłusznie jak się później okazuje. Wstajemy dość wcześnie. Na śniadanie wcinamy bułki z nutellą. Zorganizowanie się do następnego etapu idzie nam dość szybko. Wystąpiły tylko drobne problemy natury fizycznej. Po pierwsze - spora kolejka do klopa uniemożliwia Kobiemu szybkie zrzucenie zbędnych gramów i wyrównanie ciśnienia atmosferycznego w jelitach (na szczęście rozegrał to strategią godną Kasparowa i udało się nie stracić cennych minut). Po drugie - zmęczenie i moja obtarta...kanapa. Zastanawiałem się, czy dam radę tak 7 dni, skoro ona już ledwie żyję. Uzupełniliśmy płyny i na start. Ruszyliśmy z Cisnej szosą na Baligród odbijając po kilkuset metrach na czerwony szlak. Gdy podjechaliśmy pod górkę ścieżką kilkadziesiąt metrów oniemiałem. Przed nami ostre podejście pod wyciągiem na górę. W tym miejscu dowiedziałem się że "kur#wa" po czesku brzmi podobnie. Każdy kto zadzierał głowę aby zobaczyć szczyt wypowiadał podobne sentencje. Różne przekleństwa w różnych językach. Ale cóż. Nie ma przebacz, dymamy pod górę. Na szczęście błoto nie było zbyt głębokie i dało się iść. Powoli, więcej idąc niż jadąc, docieramy do 1 punktu kontrolnego. Organizatorzy zamienili dziurkacze na kartki i długopisy co dało pozytywne efekty. Przez Wołosań (1071m.n.p.m.) docieramy na Przełęcz Żebrak. Standardowe tankowanie na 2 PK, zlokalizowanym właśnie w tym miejscu, zajmuje nam jakieś 8-10min. Ruszamy pod Chryszczatą (997m.n.p.m.) napompowani isostarem jak cysterny. Okazuje się, że to, czego najbardziej się obawiałem, nie jest takie straszne. Większość tego odcinka pokonuję w siodle wkręcając powoli młyneczkiem na największe stromizny. Wiedziałem, że ze szczytu do Duszatyna będzie prowadził mnie rewelacyjny, techniczny zjazd. Dwa lata wcześniej byłem tam pieszo. Zapinam więc blat i zjeżdżam w dół. W połowie zjazdu nie mogę już nacisnąć klamki przedniego hamulca. Płyn hamulcowy zagotował się. Zjeżdżam mimo to jakoś dalej, odpuszczając trochę przedni i bardziej ryzykując. Ze mną zjeżdża 3 podobnych zawodników. Wyprzedzamy kilka teamów, które sprowadzają ten odcinek. Skupiony nie zauważam, że zgubiłem Kobiego. Czekam. Pytam pierwszy mijający mnie zespół czy go nie widzieli z obawy czy gdzieś się nie rozwalił. Od razu dowiaduję się, że on również prowadzi rower. Kręgosłup i krótka amortyzacja nie pozwala mu zjeżdżać. Do Komańczy zjeżdżamy razem z zespołem odzianym w teamowe stroje Meridy. Po 4 punkcie kontrolnym jedziemy dalej trasą sugerowaną na mapie przez organizatora. Błąd! Dwie i pół godziny brniemy w bagnie przez Las Telehiwki na Wachałowy Wierch, za którym mamy 5 PK. Później już tylko zjazd szybką szeroką szutrówką do Wisłoka. Na pełnej prędkości bierzemy jakieś dwie ogromne kałuże błota przez co nie ma na mnie suchej nitki. Meta. W bazie okazuje się, że stara szkoła, wyposażona w hydrofor, nie posiada takiej wydajności wodnej, jaka jest wymagana do umycia prawie 300 rowerów i tyluż uwalonych w bagnie rowerzystów. Nie mówiąc już o praniu, czy potrzebach fizjologicznych. No cóż - Bieszczady. Kto nie był, ten się nie spodziewał. Myję się w potoku, pokazując gołe dupsko całemu światu. Po opłukaniu się, widzę że tak samo robi już z 50 osób. Woda była dość ciepła - nie miała chyba więcej niż 3'C ;). Do spania, ku mojej uciesze wybieramy namiot. W końcu się wyśpię. Na polu namiotowym dostaję garść talku dla dzieci, który ratuje mój tyłek, bo po tym etapie odparzenia zamieniły się w wielkie, cieknące obtarcia. Ten talk był chyba jednym z większych moich skarbów. Po odprawię gubię gdzieś portfel ze wszystkim co ważne. Kasa, dokumenty, karty. Zgłaszam to organizatorom. Momentalnie zlatują się wszyscy z jakimiś halogenami i szukają go w miejscach, gdzie mógł się zapodziać. Po jakichś 20 minutach zrezygnowany idę do namiotu sprawdzić czy go tam nie ma i znajduję go pod plecakiem. Wracam wystraszony, że mnie zlinczują za fałszywy alarm, ale każdy z ekipy uśmiechnięty przybija mi grabę i idzie do swoich zajęć. Opadła mi szczęka. Wieczorem decydujemy się na kiełbaskę z grilla i browarek w gronie zawodników. Właściciel sklepu zarobił tej nocy chyba tyle co przez cały rok.
http://rowery2.riwen.pl/index.php/trasy/-trasy-z-lat-wczepniejszych-mainmenu-33-33/70-transcarpatia-20050820-28?start=1#sigProGalleriaa81f08b84b